środa, 9 kwietnia 2014

Ogrodowe odkrycia

Zawsze marzyłam o własnym ogrodzie. Jako dziecko grzebałam w ziemi pomagając rodzicom i dziadkom w uprawie warzywnika, ale żyjąc w mieście mój kontakt z naturą stopniowo się urywał, nad czym bardzo ubolewałam.
Mój pierwszy "ogród" okazał się ogromnym wyzwaniem - 16 arów chaszczy zapowiadało wiele tygodni ciężkiej pracy. Byłam jednak tak spragniona jakiejkolwiek bytności z przyrodą, że w ogóle mnie to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie. 
Buszowanie po zaroślach, które napotkałam na swoim nowym podwórku stało się dla mnie prawdziwą lekcją botaniki, bo choć w sercu miałam zaszczepioną miłość do roślin, to wiedzę o nich póki co raczej podstawową. Po szybkim rekonesansie moją uwagę zwróciły trzy przepiękne stare jabłonie, które, co mnie jako wielbicielkę szarlotki niezmiernie ucieszyło, wciąż wydają mnóstwo owoców :) Niestety, poza tymi jabłonkami, dawny sad ukazywał raczej opłakany widok. Najwyraźniej poprzedni właściciele mieli bardzo specyficzne podejście do pielęgnacji drzew, bo ze śliw zostały tylko nędzne kikuty z pojedynczymi gałązkami.
Podczas mozolnych prac ogrodowych wśród gigantycznej liczby chwastów znalazłam prawdziwe cudeńka. W początkowych etapach mojego zaznajamiania się z roślinami nie obyło się bez wpadek - przez swoją niewiedzę wypieliłam kilka gatunków, które w pierwszej fazie wzrostu nie przypominały nic atrakcyjnego. Tak zrobiłam m.in. z małymi niezapominajkami. Na szczęście nie pozbyłam się ich na zawsze, bo wyrosły w innych częściach ogrodu. Z tego całego bałaganu wyłoniły się też m.in. margerytki, różowe floksy i pysznogłówki:


Znajdowałam też mnóstwo cebulek, z których wiosną, po wcześniejszym posadzeniu w kępkach, wyrosły np. te krokusy:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz