Kiedy myślę o wiejskiej chacie, oczami wyobraźni widzę sielankowy obraz uroczego, niewielkiego domku, otoczonego naturalistycznym, ale zadbanym ogródkiem, pełnym pachnących róż i floksów, romantycznych kosmosów oraz górujących nad nimi malw i słoneczników.
Cóż, nasza rzeczywistość była jednak nieco inna. Uroczy póki co był tylko śpiew ptaków, dla mnie niezmiennie wspaniały. Chata natomiast stanowiła osobliwą próbę połączenia wiejskiego podkrakowskiego domostwa ze stylem zakopiańskim i czymś, co pokolenie naszych dziadków uznałoby za nowoczesność.
Zaś wymarzony ogródek stanowiły na razie łany chwastów, na czele z niezwykle witalnym podagrycznikiem.
Wszystko jednak wydało mi się lepsze niż pozostanie w mieście, dlatego zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty.
Od tamtej pory minął prawie rok, a pracy nadal jest jeszcze ogrom przed nami, ale nawet przez chwilę nie żałowaliśmy naszej decyzji o przeprowadzce, bo życie na wsi, tak jak na to liczyłam, okazało się bardzo inspirujące i wielobarwne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz