Po
lecie nie ma już śladu. Ciężko się przestawić, bo tegoroczny
październik nie rozpieszcza. Nie ma kiedy nasycić się kolorami
przebarwiających się liści i ostatnich kwitnących kwiatów przed zimą... W
nieczęstej chwili braku deszczu wyściubiłam nos poza dom i cieszyłam oczy jeszcze walczącymi z chłodami i rozjaśniającymi szarugę roślinami. Na gwiazdę programu wyrósł rozchodnik, którego, przyznaję bez bicia, początkowo nie doceniałam. Ten widoczny na zdjęciu okaz znalazłam po wprowadzeniu się na działkę, gdzieś między chwastami. Wśród wysokiego do kolan rozmaitego ziela nie prezentował się, wbrew nazwie, okazale. A to dlatego, że rozpoczyna kwitnienie dopiero w sierpniu, długo więc zdobiły go tylko liście, które skądinąd w odpowiednim towarzystwie (bynajmniej nie chwastów) także są dekoracyjne. Za to kiedy już zaprezentował się w pełnej krasie, bardzo szybko stał się jednym z moich ogrodowych ulubieńców. Nie jest wymagający, nadaje się na skalniaki i przede wszystkim zdobi ogród wtedy, kiedy reszta już nie daje rady. Tak wygląda w drugiej połowie października:
Rozchodnik okazały, w tle perukowiec podolski i irga. |
Swoją intensywną żółcią zwraca jeszcze o tej porze uwagę bardzo modny ostatnio topinambur, czyli słonecznik bulwiasty. Ten dość drogi w delikatesach produkt spożywczy, jest niesamowicie prostą w uprawie, a do tego bardzo zdrową rośliną. Nie wymaga praktycznie żadnej pracy, oprócz zakopania bulwy. Podczas jednego sezonu wegetacyjnego bulwa-matka wytwarza około kilkunastu nowych bulw, więc każdy kto ma wolne miejsce w ogródku (nie musi być duże), spokojnie może się sam zaopatrzyć w zapasy topinamburu zamiast wydawać krocie w sklepie. Warto, bo lista jego cennych właściwości jest długa, a do tego ciekawie smakuje. Dziś przyrządziłam z niego i kukurydzy zupę krem - była naprawdę smakowita i bardzo sycąca.
Podczas dalszej podwórkowej przechadzki napotkałam tego sympatycznego gościa, a może właściwie już mieszkańca, na co wskazują pewne inne, niezbyt dekoracyjne ślady bytności ;) .
Mam słabość do tych stworzonek po tym jak kiedyś z mężem zaopiekowaliśmy się jednym leżącym bez ruchu na drodze, potrąconym jeżykiem. Był przesłodki - ledwo doszedł do siebie, to zaczął się tulić i bardzo lubił głaskanie - łasił się przy tym jak kot. To on: